Te trzy dni które mieliśmy spędzić w Bangkoku miały być zapełnione na maxa czyli po gospodarsku. W niedziele tak jak było w planach ruszyliśmy na Chatuchak Market. Spod Pomnika Demokracji, czyli spod samego turystycznego getta jedzie tam autobus nr 47. Byliśmy tam o godzinie 10tej jak się okazało trochę za wcześnie. Sprzedawcy dopiero otwierali swoje kramy, ale dzięki tej wczesnej porze nie było tyle ludzi i mogliśmy zorientować się co, gdzie i jak. Market jest przeogromny, ale łatwo się w nim połapać gdyż podzielony jest sekcjami ciuchy, pamiątki, kwiaty, książki, itd. pomocna jest także mapa która dostać można przy każdym z kilku wejść. Rzuciliśmy się w wir zakupów i tak człowiek się nawet nie spodziewał jak już dochodziła piąta. Faktem jest, że największe nasilenie kupujących i sprzedających przypada na godzinę 15tą. Ceny są naprawdę konkurencyjne, jedyne co wydawało się drogie to rzeczy z jedwabiu, ale takie najlepiej kupować w Chiang Mai. Po takim dniu nie pozostało nic innego jak oddać się słodkiemu relaksowi przy chłodnym Changu. Drugiego dnia Kilelon poszedł załatwiać wizę do Indi ja natomiast wizę do Birmy. Nie było problemu ze znalezieniem ambasady musiałem popłynąć łodzią do przystani nr1 i potem podejść 15 min główną drogą wzdłuż linii kolejki Skytrain. Do wizy potrzebne są dwa zdjęcia i ksero paszportu. Mimo że kolejka była duża wszystko szło sprawnie po 20min złożyłem swoje dokumenty, uiściłem opłatę w wysokości 810B i miałem się zgłosić po odbiór paszportu za trzy dni. Jako że mój aparat się rozsypał musiałem sobie sprawić nowy. Pojechałem na Siam Square gdzie jest wielkie zbiorowisko centrów handlowych i w jednym z nich kupiłem sobie najtańszy jaki był aparat Samsunga. Cena wynosiła w przeliczeniu 280zł więc mniej więcej tyle co w Polsce.
Po powrocie okazało się że Kielon na wizę musi czekać do piątku i kosztuje go to grubo ponad 2000B.
We wtorek wieczorem, po wysłaniu do Polski paczki, poszliśmy oglądać prawdziwy tajski boks. Podobnież najlepszym miejscem do tego jest hala przy parku Lumphini, można tam dojechać autobusem nr 44. Bilety okazały się dosyć drogie 500B, 1000B i 1500B przy samym ringu. Wybraliśmy wersje za 1000B. Walk było 8, pierwsza to zwykły boks ale potem już tylko taj boks. Zabawa świetna zawsze to miło oglądać jak ktoś komuś wali po mordzie a nie tobie. Cały stadion wrzał, doping przeogromny, tysiące batów przechodziło z ręki do ręki, atmosfera niespotykana nigdzie indziej po prostu super, dobrze wydane pieniądze oczywiście jak ktoś lubi takie widowiska.
Cała impreza zakończyła się przed jedenastą na szczęście autobus do Banglamphu jeszcze jeździł.
wtorek, 24 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz