Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



poniedziałek, 9 marca 2009

Champsak – przedsmak Angkor Watu

Z południowego dworca w Pakse do Champasak złapaliśmy Pickapa przerobionego na minibusa.
Podróż trwała pół godzinki i dobrnęliśmy do przystani promowej na Mekongu. Odczekaliśmy swoje i zaczęło się pakowanie. Na taki prom wchodzi 4 do 6 pikapów a do tego kupa luda. Prom to zwykła łódź plus drugi pusty kadłub dla stabilności, a na to zwykły drewniany pokład. To cudo przewozi ludzi na drugi brzeg i działa bez zarzutów. Na drugim brzegu czekała nas jeszcze 10 minutowa przejażdżka i kierowca wysadził nas pod guest housem w samym sercu wioski. Znaleźliśmy tam tani nocleg za 30000kip za pokój z łazienką, dobrą, smaczną i tanią kuchnie, firmę transportową i wypożyczalnie rowerów w jednym. Po odświeżeniu się i odpoczynku wzięliśmy rowerki i pojechaliśmy zwiedzać ruiny świątyni. Nie było problemu z trafieniem na miejsce bo droga jest tylko jedna albo do przystani albo do świątyni. Na rowerkach zajęło nam to 45 minut. Przy wjeździe na teren jest budynek muzeum i kasy. Zaparkowaliśmy nasze rumaki, zaopatrzyliśmy się w bilet i ruszyliśmy na zwiedzanie. Do głównego kompleksu ruin prowadzi 100 metrowa ścieżka, po obu jej stronach ciągnie się kamienna palisada. Ścieżka dochodzi do podnóża góry i przechodzi w olbrzymie kamienne schody prowadzące na górę. Mimo że to tylko pozostałości świątyń ich ogrom daje wyobrażenie jak to mogło wyglądać przed wiekami kiedy nasza, europejska cywilizacja była jeszcze w powijakach, Mała świątynia na szczycie do teraz pełni swoją sakralną funkcje. Rozpościera się stamtąd wspaniały widok na okolice.
Gdy wracaliśmy do naszego hostelu zatrzymaliśmy się przy straganie gdzie serwowano świeżo wyciśnięty sok z trzciny cukrowej. Podają go razem z rozkruszonym lodem i odrobiną soku z lemonki wszystko jest w plastikowej torebce i pije się to przez słomkę. Staliśmy się fanem tego napoju, bo nie dość że jest bardzo orzeźwiający, to cukier daje naprawdę wielkiego energetycznego kopa i to za 2000kip czyli niecałą złotówkę. POLECAM!!!
Po powrocie wziąłem kąpiel w Mekongu i mimo że rzeka wyglądała na strasznie leniwą i spokojną prąd miała mocny i musiałem się mocno namęczyć żeby mnie nie zniosło. Woda była bardzo ciepła i pływało się w niej super.
Gdy odpoczywałem na brzegu przyglądałem się miejscowej kobiecie. Najpierw przyniosła wielką misę warzyw które wymyła w rzece, potem wymyła swoje dziecko, swoje włosy i wzięła się za pranie, na zakończenie wodą z Mekongu podlała swój ogródek. MEKONG RZEKA NIOSĄCA CZYSTOŚĆ I ŻYCIĘ!
Wieczorem w naszej hostelowej restauracji z zapoznanym wcześniej Anglo-pakistańczykiem Mapsem i jego kolegą Niemcem Jonasem umówiliśmy się na piwko i kolacyjkę. Zastanawialiśmy się jak można stąd wyjechać po najniższych kosztach. Niestety jedyne co wydawało się sensowne to zamówienie przewozu u naszego gospodarza za 60000kip Tak też zrobiliśmy choć pewnie jest jakaś tańsza opcja, chociażby powrót do Pakse i próbowanie stamtąd. Koniec końców doszliśmy do wniosku że czas stracony na kombinowanie taniego dojazdu jest więcej warty od zaoszczędzonej kasy. Rano spod guest housu ruszamy do Don Det.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz