Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



środa, 4 marca 2009

Luang Prabang

Z Udomxai do Luang Prabang autobus odchodził o ósmej rano i kosztował 45000Kip. Na dworcu pożegnaliśmy się z kolegą Lutzem, który postanowił eksplorować północną część Laosu. Nas niestety czas powoli zaczynał gonić, pół roku to zdecydowanie za mało jak na tę część świata, więc pojechaliśmy na południe. Autobus po pięciu godzinach dojechał do celu, niestety trzeba było wziąć jeszcze tuk-tuka żeby znaleźć się w centrum( po negocjacjach 10000 od osoby)
Wysadzili nas w sercu miasta pod samą pocztą, potem jak zwykle zrzuciliśmy bagaże i poszliśmy szukać noclegu. Nie było to takie łatwe bo ceny dawali nam zaporowe, a w zakolu rzeki wręcz kosmiczne. W końcu znaleźliśmy miejsce w polecanym przez Lonely Planet Khounsavanh Guest House. Za trójkę zapłaciliśmy 90 000Kip. Przyjemne miejsce z dużym ogrodem, trochę na uboczu.
Główna ulica miasta wieczorem zmienia się w wielkie targowisko. Można kupić tu przede wszystkim „cepelię” jakieś koszulki i różne pamiątki. Miejscowi sprzedawcy zaczynają targowanie od cen trzy razy wyższych niż nominalna wartość, ale sami, nawet bez naszego targowania zbijają cenę o połowę :)
Na targu znaleźliśmy wspaniałą wegetariańską restauracyjkę pod chmurką. Dostawało się talerz i można było nabierać na niego co się zechce. Wybór był ogromny i to wszystko za 5000kip czyli 0,75$, a smak potraw przewspaniały i nie do opisania.
Kielon wyskakując rano z tuk-tuka nadwyrężył sobie mięsień w nodze. Aby ulżyć swemu cierpieniu poszedł na masaż. Cena była bardzo miła 40000Kip za godzinkę a masaż podobno nadzwyczaj przyjemny.
Następnego dnia wynajęliśmy tuk-tuka za 150000kip żeby dostać się do jaskiń Pak Ou. Jaskinie oddalone są o 25 km od miasta nad brzegiem Mekongu , droga była długa gdyż połowę trasy przebyć trzeba po szutrze. Dotarliśmy do małej wioski i tam za 40000kip małą łódką przetransportowali nas na drugi brzeg. W jaskiniach mieszczą się świątynie buddyjskie Klimat jest mroczny i tajemniczy, niczym z filmów grozy, oczywiście pod warunkiem że turyści gdzieś znikną( wejście do jaskiń 20000kip) Po powrocie poszliśmy na dalsze zwiedzanie miasta i okolicznych świątyń.
Miasto przyklejone jest do zbocza małej górki a całość znajduje się w zakolu Mekongu. Na szczycie górki znajduje się kompleks świątyń Phu Si.(10000kip) Rozciąga się z tamtąd przecudny widok na okolice i wijący się Mekong.

1 komentarz:

  1. Jestem zdegustowany :( A gdzie zdjęcie z masażu Kielona??
    Michał-Basingstoke :)

    OdpowiedzUsuń