Rano znaleźliśmy się na przystani stamtąd małą łodzią dopłynęliśmy na drugi brzeg,a tam już czekało 20 lub 30 minibusów. Dla mnie wszystko było tam jednym wielkim chaosem, ale nie dla miejscowych. Posadzili nas w małej knajpce na plaży i kazano czekać na kolejkę. Tam poznaliśmy Michała z Krakowa. Pierwszego spotkania z Mekongiem nie może zaliczyć do udanych. Podczas przeprawy łodzią posadzili go na dziobie i zakończyło się to dla niego kąpielą, a co najgorsze na dnie rzeki został jego portfel. Mimo 40 stopniowych upałów Michał podróżował w glanach od Szyszki i to wysokich – szacunek, dla mnie sandały to czasami za dużo. Nie minęło nawet pół godziny a już siedzieliśmy w busie jadącym do granicy. To raptem 15km więc wszystko odbyło się błyskawicznie. Po stronie Laosu pobierano opłatę za wbicie pieczątki wyjazdowej w wysokości 1$. Nie masz dolca nie wyjedziesz.
Potem strona kambodżańska . Tu bez problemowo wklejają Ci wizę za równowartość 20$ plus 1$ za wklejenie. Następnie kolejka przechodzi dalej pod budę celników, gdzie wypisuje się deklaracje celną i za 1,5$ wbijają pieczątkę wjazdową. Jako że bilonem dolarowym nikt tu się nie posługuje można wywalczyć zniżkę i zapłacić tylko dolca ale jak ma się pecha to jest się uboższym o 2$
Granica między tymi dwoma krajami jest w środku niczego, na dodatek trasa została zmonopolizowana przez jednego przewoźnika, a on dyktuje słone ceny. Cóż jedynymi podróżnikami byli tutaj biali, to mógł sobie na to pozwolić. Z Kielonem rozpytywaliśmy miejscowych o inne możliwości ale oni tylko wskazywali na tą firmę transportową. Przypuszczam że dla nich ceny są znacznie niższe, musieliśmy się z tym pogodzić i za 22$ kupiliśmy bilet do samego Phnom Penh. Wydawało się to najkorzystniejszą opcją. Wszystko było pomyślane tak, że jeżeli chce się pojechać publicznym tanim autobusem i zsumuje ceny z tym prywatnym, to wszystko będzie i tak o kilka dolców droższe.
Najpierw małym busem zawieźli nas do pierwszej dziury za granicą. Po drodze autobus złapał gumę ale że było to w tylnym, podwójnym kole pojechał dalej. W Stung Treng była przesiadka do większej maszyny i cała ta turystyczna zbieranina ruszyła dalej. Pod wieczór część tych którzy jechali do Siem Reap wysiedli w Kompong Cham i tam mieli nocleg. My ruszyliśmy dalej do stolicy. Autobus dojechał tam późnym wieczorem. Na szczęście zatrzymał się na wielkim placu koło meczetu nad jeziorem Boeng Kak w samym centrum turystycznego getta. Zakwaterowaliśmy się w „Number 9 Guesthouse”. Pokój skromny ale czysty z łazienką w środku i wielki taras z widokiem na jezioro, dobrze zaopatrzony bar i w miarę tanie piwo. W tym hostelu można znaleźć już pokój za 2$ ale postanowiliśmy zaszaleć :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz