Wyruszyliśmy więc naszym drogim klimatyzowanym busem w kierunku Don Khot. Trasa ogólnie znana - do przystani, prom i na drugą stronę i dalej na południe. Nie minęła godzina i jesteśmy kilkadziesiąt kilometrów dalej na kolejnej przystani nad Mekongiem. Tu pożegnaliśmy naszego kierowce i udaliśmy się nad brzeg rzeki. Cóż jako obcokrajowcy musieliśmy wziąć trochę droższą łódź ale nie zrobiło to wielkiej rewolucji w naszym budżecie. Większość turystów płynie na Don Det, my jednak postanowiliśmy od razu płynąć do Don Khot – bo ta wyspa wyglądała ciekawiej jeżeli chodzi o zwiedzanie.
Z przystani promowej poszliśmy w prawo w stronę starego kolejowego mostu, tam okazało się że panowie kasują 9000 kip za pobyt na wyspie. Nie było wyjścia zapłaciliśmy myto i poszliśmy dalej. Prawie już na końcu wioski, zaraz pod świątynką znaleźliśmy diabelnie tanie bungalowy za 30000kip.Kami wzięła jeden, a my z Kielonem drugi. Fakt że toaleta była na zewnątrz i to na Małysza, ale była czysta, a ponadto była tam umywalka z bieżącą wodą więc z myciem zębów i goleniem nie było problemu. Kąpiel braliśmy w Mekongu ale oto nam chodziło- powrót do natury :)
Pierwszy dzień to aklimatyzacja i przerzucenie się na tryb życia południowo laotański. Wierzcie mi, nie jest to takie proste. Wiedzieliśmy że w Laosie od zamówienia czegoś w knajpie do podania może minąć do pół godziny. Tutaj najlepiej było coś zamówić, iść na spacer, wrócić za godzinę i była duża szansa że otrzymało się to co się zamówiło. Ale na tej spokojnej wyspie nie można było mieć do nikogo pretensji.
Jedzenie było smaczne, piwo tanie czego można jeszcze wymagać :)
Pierwszego pełnego dnia pobytu, poszliśmy zwiedzać wyspę na piechotę najpierw udaliśmy się w kierunku najważniejszych i największych wodospadów. Od naszych bungalowów szło się pół godzinki ale gdy doszliśmy widok był porażający. Wielki wodospad z rwącą rzeką. Nie było możliwości się wykąpać nurt był zbyt ostry. Zasięgnęliśmy języka i okazało się że można pomoczyć się w wodzie na szczycie wodospadu. Trzeba tylko uważać żeby nie zostać przez wodę wciągnięty. Przy upale +40 stopni nie zastanawialiśmy się nawet minutki wdrapaliśmy się na górę i wpakowaliśmy się do rzeki. Cóż było lepiej ale jak zwykle nie do końca. Z piekarnika na zewnątrz, trafiliśmy do gorącej zupy. Mimo wszystko, ta zupa była naprawdę orzeźwiająca i to nie tylko dla nas.
Gdy wróciliśmy eksplorowaliśmy resztę wyspy tyle, na ile da się na piechotę.
Następnego dnia ja z Kielonem wynajęliśmy sobie rowerki. Wcześnie rano pojechaliśmy podziwiać okoliczną atrakcję czyli słodkowodne delfiny.
Za 90000kip wynajęliśmy łódź, chcieliśmy się targować ale wszyscy przewoźnicy założyli spółdzielnie i nie było szansy.Zawieźli nas na małą wysepkę na środku rzeki i mieliśmy wypatrywać. Po godzinie udało mi się wypatrzeć raz kawałek grzbietu czegoś, jakieś zamieszanie w wodzie i bałwany fal. Nie, przepraszam to ja byłem bałwanem że zapłaciłem za oglądanie wody z kawałka skały. Kielon był bardziej zadowolony ale on był w tym wypadku większym optymistą.Po powrocie na ląd, rowerkami postanowiliśmy objechać całą wyspę. Szukaliśmy jeszcze jednego wodospadu. Najpierw dojechaliśmy do starego francuskiego portu. Z tego miejsca rozpoczynała drogę kolejka wąskotorowa na drugą część wyspy. Co woziła, tego nie udało mi się ustalić, prawdopodobnie, choć to tylko moja teoria, kauczuk z Kambodży w głąb Indochin.
Od francuskiego portu wracając w stronę miasta można po około kilometr, może dwu znaleźć małą ścieżkę w prawo która przez most wiszący doprowadzi cię do następnych wodospadu.
Wodospady, było ich tam kilka, nie są już takie piękne jak te na południu wyspy ale przy tym upale dają wspaniałą ochłodę.
W Don Khon Kami postanowiła nas opuścić. Cóż jej wybór. Chciałem jej podziękować za mily czas jaki spędziliśmy razem, wiem że naprawdę trudno wytrzymać z dwoma facetami przez 4 miechy, Kami spotkamy się pewnie gdzieś w drodze. Pozdro.
Chcąc opuścić wysepkę można było kupić bilet za: 24$ do Phnom Phen, za 12 $ do pierwszego miasta, lub za 3$ do granicy. Kami wybrała bezpośredni my do granicy. My postanowiliśmy wybrać opcję mieszaną czyli najpierw do granicy. Jak się później okazało nie ułatwiliśmy sobie drogi, ani nie było taniej :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz