Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



czwartek, 26 marca 2009

Most na rzece Kwai.

Mając czas do piątku żeby odebrać paszporty, postanowiliśmy pojechać do Kanchanaburi gdzie znajduje się osławiony most na rzece Kwai. Autobusy odchodzą z południowego terminalu. Jest to zupełnie nowy terminal i w ogóle nie był zaznaczony na mapie w Lonely Planet, na szczęście okazało się że spod pomnika Demokracji jedzie tam autobus nr 511 . Nie było problemu z trafieniem bo to był jego ostatni przystanek. Autobusy do Kanchanaburi odchodzą co pół godziny, a przejazd kosztuje 72B. W Kanchanaburi wylądowaliśmy o 13tej. Pierwsze nasze kroki skierowaliśmy do informacji turystycznej. Tam wydębiliśmy mapkę i poszliśmy zwiedzać muzeum wojny. Zbudowane jest w bambusowej chacie, w takiej samej w jakiej mieszkali więźniowie budujący most. Zgromadzone są tam zdjęcia i pamiątki z czasów wojny, wejście 30B. Koło muzeum znaleźliśmy nocleg w bungalowach pływających po rzece. Szybki prysznic żeby ochłodzić się w tym 40stopniowym upale i kierunek muzeum kolei birmańsko-tajskiej Wejście kosztuje 100B a w cenę wliczona jest darmowa kawa. Całe muzeum położone jest zaraz przy cmentarzu żołnierskim. Potem nadszedł czas na zwiedzanie mostu. Most położony jest kawałek za miastem piechotą około 25 minut. Jest to zwykły kolejowy most po którym jeździ mała kolejka wożąca turystów ogólnie nic wielkiego, ale kosztowało życie setek więźniów. Po powrocie do naszego bungalowu zasiedliśmy na werandzie nad rzeką i zaczęliśmy oglądać nadchodzącą burzę. W ciągu godziny burza zbliżyła się do nas i przemieniła się w małe tornado. Zaczęło wiać, deszcz ostro zacinał i nadeszła trąba powietrzna. Musieliśmy się ewakuować z naszego bungalowu bardzo szybko, wiatr był na tyle mocny że zerwał dach a deszcz zaczął wlewać się do środka. Całe zdarzenie trwało pół godzinki, a z naszego noclegu zostały tylko ruiny. Nie było innej rady jak znaleźć coś nowego. Ruszyliśmy do turystycznego getta i tam znaleźliśmy nocleg za 200B ale już na stałym lądzie, mimo wszystko lepiej dmuchać na zimne.

Następnego dnia pojechaliśmy do Parku Narodowego Erewan w którym znajdują się wspaniałe wodospady. Pierwszy autobus odjeżdżał o 8 rano, bilet kosztował 50B a podróż trwała godzinkę. Przy głównej bramie musieliśmy kupić bilet do parku, mieliśmy szczęście była jakaś akcja promocyjna i cena była obniżona o 50% do 100B. Wodospadów jest 6 i cała wyprawa do najwyżej położonego trwa półtora godziny. Oczywiście przy każdym można było się kąpać, co skwapliwie wykorzystaliśmy. Woda, mimo że to górski strumień, była ciepła, pływało się znakomicie i cały czas towarzyszyły nam różnej wielkości ryby. Wracaliśmy autobusem o 14tej, mieliśmy od razu połączenie do Bangkoku i tak wieczorkiem wróciliśmy do stolicy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz