Decyzja, aby spędzić 'Sylwka' na jednej z najsławniejszych indonezyjskich wysp - Bali, była dosyć spontaniczna, no, ale jak szaleć to na całego! Wybór padł na małą mieścinkę Candidasa, po wschodniej stronie wyspy, szerokim łukiem natomiast omijaliśmy Kutę, która jest podobno rajem dla surferów, ale jest też droga, mocno turystyczna i nie dla nas.
Decyzja o podróży w klasie ekonomii też była spontaniczna;) - z Probolingo udało nam się złapać nocny autobus do Denpasar - dworzec Ubung (90.000 Rp – w cenę wliczony jest prom) – głównego węzła komunikacyjnego na Bali. Sam ekonomi autobus przerósł nasze oczekiwania... Siedzenia w rozmiarze azjatyckim, więc my (a zwłaszcza ja) całą podróż spędziliśmy z podkurczonymi nogami, nie było nawet miejsca, aby je rozprostować, niesamowita duchota (zapomnijcie o klimie) i smród wciąż palonych wewnątrz fajek (w Azji to normalne) nie pozwalał na swobodne oddychanie, dodatkowo stary grat zahaczał po drodze o każdą najmniejszą wioskę zjeżdżając z głównej trasy i tłukąc się po wybojach, aby zgarniać pasażerów. W Denpasar powinniśmy być o 5 rano a byliśmy o 11...
Połączenie do Candidasy mieliśmy z 'terminala' Batubulan (w większych miastach, co bywa często bardzo mylące, jest kilka dworców autobusowych, a każdy z nich obsługuje inne kierunki). Jako że Candidasa nie posiada własnego terminala, kierownik zamieszania (to taki pan w autobusie sprzedający 'bilety',wciąż krzyczący i zgarniający pasażerów z każdego możliwego miejsca po drodze; każdy autobus to zestaw kierowca + kierownik zamieszania :D) wyrzuca nas w samym centrum naszej upatrzonej mieścinki, tuż obok hinduskiej świątyni.
Po dwóch godzinach poszukiwań bungalowu z WiFi (były, były ale jedna noc kosztowała ponad 1000000 Rp) daliśmy sobie spokój. Postanowiliśmy sprawdzić jeszcze jeden, ostatni 'resort' i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, okazało się że pani, która była jego szefową jest Polką! Mama - (pani Iza, ale wszyscy nazywali ją mamą) zaoferowała nam bardzo przyzwoity bungalowik z klimą i łazienką (bez Małysza – huurrraaa) za 180.000 Rp za noc – w cenę wliczone było przepyszne śniadanko (wielki plus za ta przepyszną kawę z mlekiem:)) Ośrodek nazywa się Iguana, położony jest naprzeciw Watergarden Hotel.
podczas śniadanka (nie zważać na minę Kielona:) :
W pierwszy dzień (27.12.2008) rozpakowaliśmy graty, pokręciliśmy się trochę po okolicy, a wieczorkiem Mama zaprosiła nas do zaprzyjaźnionego z Iguaną klubu Legend Rock Cafe na pokaz tańca latynoamerykańskiego w wykonaniu jej córki i zięcia – w tych 'okolicznościach przyrody' wydało nam się to dość egzotyczne:) wypiliśmy po piwku i wykończeni podróżą padliśmy jak nieżywi.
Następny dzień spędziliśmy na nic nierobieniu, opalaniu się, pływaniu w basenie i spaniu – każdy zajmował się sobą. Mama wpadła czasem na pogawędkę i pomogła nam w wynegocjowaniu bardzo dobrej ceny za wypożyczenie 'moplików', na następny dzień (35.000 Rp).
Trzeci dzień naszego pobytu był chyba najbardziej ekscytujący (zwłaszcza dla chłopaków :P
Tutaj znajdziecie link do pokazu jazdy w wykonaniu Piotrka (dla niedowiarków:)):
http://pl.youtube.com/watch?v=IhShYBkuB8U
Mały i jego 'stajnia':
Gdy już sobie poskakaliśmy, wsiedliśmy z powrotem na nasze żelazne rumaki i pognaliśmy w stronę gorących źródeł, trasa prowadziła dość krętą i wijącą się drogą okrążającą wulkan, z dużą różnicą wzniesień dostarczając nam niezapomnianych wrażeń estetycznych – spójrzcie sami na te widoki:
30.12.2008
Tego dnia skorzystaliśmy z oferty 'lokalsa', który za 225.000 Rp zaproponował nam snorkelling (nurkowanie z maską i rurką). Wygląd miejscowych łodzi kojarzył nam się z wodnymi modliszkami lekko skaczącymi po tafli wody – a to za sprawą stabilizujących bali po obu stronach łodzi, zmniejszają one impet uderzenia fali i sprawiają, że lodź lekko sunie po falach.
'Zagłębie modliszek' - zatoka Blue Lagoon:
Pogoda tego dnia niestety nam nie dopisała, zachmurzyło się i przez to spadła przez to przejrzystość wody, wróciliśmy więc do Iguany. Po południu nic tylko deszcz, deszcz i deszcz a jak wiadomo – w czasie deszczu dzieci się nudzą :)
31.12.2008
Czując niedosyt, wynajęliśmy samochód (400.000 Rp wraz z kierowcą, terenowa Toyota) (zważając na stan Małego, w grę nie wchodziło ponowne wynajęcie moplików) – koniecznie chcieliśmy zanurzyć się w gorących, leczniczych źródłach i przy okazji zobaczyć po drodze kilka innych atrakcji.
Pierwsza na liście – hinduska świątynia Besakih – piękna, ale co z tego? Płacimy wstęp, płacimy za wynajęcie sarongów, płacimy i płacimy i co zastajemy – dość zaniedbany obiekt z walającymi się wszędzie śmieciami – ktoś mógłby się bardziej postarać – w końcu to ich dziedzictwo kulturowe i narodowe...
Widok z trasy na jezioro Bator:
Po powrocie, jak zwykle udaliśmy się do naszej ulubionej restauracyjki na małe 'co nieco' :) by potem zacząć się mentalnie przygotowywać do nadchodzącej sylwestrowej nocy. Ze względu na wciąż nie za ciekawy stan Małego odpuściliśmy sobie bal w Legend Rock Cafe; wyglądało na to, że będziemy celebrować nadejście północy w zaciszu naszego bungalowiku. Co z tego wyszło?
Proszę, rzućcie okiem:
Etap pierwszy:
Namiary na polskiego honorowego konsula, podobnież bardzo miłej i pomocnej osoby:
Pani Mariola Pawłowska
Jl. Bukit Pakar Utura No 75
40 198 Bandung
Indonesia
tel. 0062 22 2503765
e-mail: mariola@bdg.centrin.net.id
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz