Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



środa, 31 grudnia 2008

Sylwester w bali na Bali? :)

27.12.2008 – 01.01.2009 Sylwester w bali na Bali? :) - by kami

Decyzja, aby spędzić 'Sylwka' na jednej z najsławniejszych indonezyjskich wysp - Bali, była dosyć spontaniczna, no, ale jak szaleć to na całego! Wybór padł na małą mieścinkę Candidasa, po wschodniej stronie wyspy, szerokim łukiem natomiast omijaliśmy Kutę, która jest podobno rajem dla surferów, ale jest też droga, mocno turystyczna i nie dla nas.
Decyzja o podróży w klasie ekonomii też była spontaniczna;) - z Probolingo udało nam się złapać nocny autobus do Denpasar - dworzec Ubung (90.000 Rp – w cenę wliczony jest prom) – głównego węzła komunikacyjnego na Bali. Sam ekonomi autobus przerósł nasze oczekiwania... Siedzenia w rozmiarze azjatyckim, więc my (a zwłaszcza ja) całą podróż spędziliśmy z podkurczonymi nogami, nie było nawet miejsca, aby je rozprostować, niesamowita duchota (zapomnijcie o klimie) i smród wciąż palonych wewnątrz fajek (w Azji to normalne) nie pozwalał na swobodne oddychanie, dodatkowo stary grat zahaczał po drodze o każdą najmniejszą wioskę zjeżdżając z głównej trasy i tłukąc się po wybojach, aby zgarniać pasażerów. W Denpasar powinniśmy być o 5 rano a byliśmy o 11...
Połączenie do Candidasy mieliśmy z 'terminala' Batubulan (w większych miastach, co bywa często bardzo mylące, jest kilka dworców autobusowych, a każdy z nich obsługuje inne kierunki). Jako że Candidasa nie posiada własnego terminala, kierownik zamieszania (to taki pan w autobusie sprzedający 'bilety',wciąż krzyczący i zgarniający pasażerów z każdego możliwego miejsca po drodze; każdy autobus to zestaw kierowca + kierownik zamieszania :D) wyrzuca nas w samym centrum naszej upatrzonej mieścinki, tuż obok hinduskiej świątyni.
Po dwóch godzinach poszukiwań bungalowu z WiFi (były, były ale jedna noc kosztowała ponad 1000000 Rp) daliśmy sobie spokój. Postanowiliśmy sprawdzić jeszcze jeden, ostatni 'resort' i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, okazało się że pani, która była jego szefową jest Polką! Mama - (pani Iza, ale wszyscy nazywali ją mamą) zaoferowała nam bardzo przyzwoity bungalowik z klimą i łazienką (bez Małysza – huurrraaa) za 180.000 Rp za noc – w cenę wliczone było przepyszne śniadanko (wielki plus za ta przepyszną kawę z mlekiem:)) Ośrodek nazywa się Iguana, położony jest naprzeciw Watergarden Hotel.
podczas śniadanka (nie zważać na minę Kielona:) :
W pierwszy dzień (27.12.2008) rozpakowaliśmy graty, pokręciliśmy się trochę po okolicy, a wieczorkiem Mama zaprosiła nas do zaprzyjaźnionego z Iguaną klubu Legend Rock Cafe na pokaz tańca latynoamerykańskiego w wykonaniu jej córki i zięcia – w tych 'okolicznościach przyrody' wydało nam się to dość egzotyczne:) wypiliśmy po piwku i wykończeni podróżą padliśmy jak nieżywi.
Następny dzień spędziliśmy na nic nierobieniu, opalaniu się, pływaniu w basenie i spaniu – każdy zajmował się sobą. Mama wpadła czasem na pogawędkę i pomogła nam w wynegocjowaniu bardzo dobrej ceny za wypożyczenie 'moplików', na następny dzień (35.000 Rp).
Trzeci dzień naszego pobytu był chyba najbardziej ekscytujący (zwłaszcza dla chłopaków :P ) Wstaliśmy wcześnie rano, nasze 'maszyny' już na nas czekały, jeszcze tylko szybkie śniadanko i w drogę. Trochę czasu zajęło oswojenie się z nimi, chłopaki dostali skuterki automaty; ja natomiast, (jako stary weteran ) zażyczyłam sobie 'sprzęta' z biegami – jakież wielkie okazało się moje zdziwienie gdy wsiadając na mojego 'pojazda' nie znalazłam dźwigni sprzęgła – był to tzw. półautomat, gdzie biegi zmieniało się nogą, ale bez użycia sprzęgła – ciekawa sprawa, dość ciężko było mi się na początku przyzwyczaić, ale może takie rozwiązanie jest lepsze w azjatyckich warunkach, gdzie jeździ się gorzej niż w czasie największych korków we Wrocławiu...
Tutaj znajdziecie link do pokazu jazdy w wykonaniu Piotrka (dla niedowiarków:)):

http://pl.youtube.com/watch?v=IhShYBkuB8U

Mały i jego 'stajnia':
Pierwszy punkt programu tego dnia to plaża o wdzięcznej nazwie 'White Sand Beach' (na Bali, jako , że jest to wyspa pochodzenia wulkanicznego przeważają czarnopiaskowe, żwirowate plaże – takie nieładne). Po półgodzinnej zabawie z wysokimi falami mieliśmy dość, piasek wdarł się nam dosłownie wszędzie. Samo miejsce jest niesamowicie urokliwe:
Następnie odwiedziliśmy pałac na wodzie – Tirta Gangga, dosyć ciekawe miejsce, czuliśmy się jak postacie ze starych gier komputerowych skacząc po stopniach zanurzonych w wodzie, krajobraz urozmaicały wielkie, kolorowe, karpiowate ryby :)

Gdy już sobie poskakaliśmy, wsiedliśmy z powrotem na nasze żelazne rumaki i pognaliśmy w stronę gorących źródeł, trasa prowadziła dość krętą i wijącą się drogą okrążającą wulkan, z dużą różnicą wzniesień dostarczając nam niezapomnianych wrażeń estetycznych – spójrzcie sami na te widoki:
Niestety, do celu nie udało się nam dotrzeć tego dnia, złapało nas oberwanie chmury i spoglądając na zegarek uznaliśmy, że nie ma sensu kontynuacja podróży; jazda nocą w deszczu i przy tym natężeniu ruchu, na tych 'pierdzikółkach' nie wydawała się być rozsądnym rozwiązaniem – więc totalnie przemoczeni (na nic kurtki z gore-texu) postanowiliśmy zawrócić do Candidasy, po drodze jeszcze błąkając się nieco po Amlapurze. Przy okazji Mały się nam rozchorował – grypa żołądkowa.

30.12.2008
Tego dnia skorzystaliśmy z oferty 'lokalsa', który za 225.000 Rp zaproponował nam snorkelling (nurkowanie z maską i rurką). Wygląd miejscowych łodzi kojarzył nam się z wodnymi modliszkami lekko skaczącymi po tafli wody – a to za sprawą stabilizujących bali po obu stronach łodzi, zmniejszają one impet uderzenia fali i sprawiają, że lodź lekko sunie po falach.
'Zagłębie modliszek' - zatoka Blue Lagoon:

Niestety, jedna taka złośliwa fala, uderzyła z taką mocą, akurat wtedy, gdy cykałam fotki, że zalała mi kompletnie aparat, sól morska posklejała mikro-styki i od tej pory urządzenie owe żyje własnym życiem. To jego ostatnie zdjęcie w stanie 'świadomości umysłu':
Rafa koralowa zaskoczyła nas mnogością i różnorodnością żyjących tam ryb. Pan 'operator wycieczki' dał nam plastikowe butelki gdzie w środku znajdowała się zawiesina chleba i wody, natomiast w korku była mała dziurka. Jedno naciśnięcie butelki pod wodą sprawiało, że w oka mgnieniu otaczały nas miliony niewielkich rybek, które podszczypywały i chlebek i nas –
niektóre z nich były naprawdę natarczywe. Podwodny świat po raz kolejny nas zachwycił – na Filipiny jedziemy z mocnym postanowieniem, aby zakosztować nurkowania z akwalungiem.
Pogoda tego dnia niestety nam nie dopisała, zachmurzyło się i przez to spadła przez to przejrzystość wody, wróciliśmy więc do Iguany. Po południu nic tylko deszcz, deszcz i deszcz a jak wiadomo – w czasie deszczu dzieci się nudzą :)

31.12.2008
Czując niedosyt, wynajęliśmy samochód (400.000 Rp wraz z kierowcą, terenowa Toyota) (zważając na stan Małego, w grę nie wchodziło ponowne wynajęcie moplików) – koniecznie chcieliśmy zanurzyć się w gorących, leczniczych źródłach i przy okazji zobaczyć po drodze kilka innych atrakcji.
Pierwsza na liście – hinduska świątynia Besakih – piękna, ale co z tego? Płacimy wstęp, płacimy za wynajęcie sarongów, płacimy i płacimy i co zastajemy – dość zaniedbany obiekt z walającymi się wszędzie śmieciami – ktoś mógłby się bardziej postarać – w końcu to ich dziedzictwo kulturowe i narodowe...
Droga do gorących źródeł okazałą się być strasznie krętą, miejscami zamykałam oczy i wolałam nie patrzeć na to co jest przed nami. Pan kierowca naszej wynajętej 'limuzyny' okazał się być bardzo dobrym kierowcą – dowiózł nas na miejsce :) (Jezioro Batur, obok wulkan, o tej samej wdzięcznej nazwie, tam też minęliśmy się naszymi znajomymi rodaczkami z Sydney – gorące pozdrowienia! :). Na miejscu zostaliśmy niemile zaskoczeni – okazało się, że aby zażyć leczniczej kąpieli należy zapłacić $10 (w cenę wliczony jest obiad – i nie istnieje opcja bez aby było trochę taniej – pytaliśmy, co za głupota). Cóż... kąpiel jak kąpiel - Małego nie uleczyła... :)
Widok z trasy na jezioro Bator:
Trzeci punkt naszego programu obejmował wizytę w pracowniach artystycznych specjalizujących się w rzeźbieniu w drewnie (okolice Ubud) – po naszemu: zajmujących się pierdołami. Oczywiście pan kierowca bombowca obwiózł nas po najdroższych tego typu miejscach zapewniając (i niewątpliwie mając z tego prowizję, gdybyśmy sfinalizowali zakup), że produkty są jedyne w swoim rodzaju, oryginalne, piękne – i tak było w rzeczywistości, niestety do naszego szofera nie docierało, ze jesteśmy 'low budget tourists' (turyści z niskim budżetem) i nie stać nas na małą drewnianą figurkę, która kosztowała dziesiątki US$. Tak więc mimo szczerych chęci, zakupów nie udało nam się zrobić :/
Po powrocie, jak zwykle udaliśmy się do naszej ulubionej restauracyjki na małe 'co nieco' :) by potem zacząć się mentalnie przygotowywać do nadchodzącej sylwestrowej nocy. Ze względu na wciąż nie za ciekawy stan Małego odpuściliśmy sobie bal w Legend Rock Cafe; wyglądało na to, że będziemy celebrować nadejście północy w zaciszu naszego bungalowiku. Co z tego wyszło?
Proszę, rzućcie okiem:

Etap pierwszy:
Etap drugi:
W Nowy Rok czekała nas podróż powrotna, tym razem do Yogyakarty. Pożegnalismy się z gospodarzami (jeszcze raz – dziękujemy za wspaniałą gościnę) i wylegliśmy na główną ulicę łapać bemo, które zawiezie nas do Denpasar.

Namiary na polskiego honorowego konsula, podobnież bardzo miłej i pomocnej osoby:
Pani Mariola Pawłowska
Jl. Bukit Pakar Utura No 75
40 198 Bandung
Indonesia
tel. 0062 22 2503765
e-mail: mariola@bdg.centrin.net.id

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz