Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



poniedziałek, 15 grudnia 2008

Kuala Lumpur - dzień drugi - by kami

Plan na rano był dość ambitny – Piotrek został wysłany już o 7 rano po bilety na Petronas Twin Tower (sam się zgłosił na ochotnika, w sumie za dużo i tak w nocy nie spał bo o 5 rano grała jego ukochana 'Barca' (i wygrała z Realem w Gran Derbi 2 : 0 :)))) – latał więc po całym mieście szukając transmisji meczu w TV :D, Mały miał jechać na dworzec autobusowy dowiedzieć się o której mamy połączenie do Taman Negara, a ja miałam dłużej pospać:) Jak widać każdy miał 'sprawiedliwie':) przydzielone zadanie, jak zwykle jednak nam nie wyszło – okazało się, że bilet można dostać tylko jeden na 'głowę', więc po krótkim sms od Piotrka zerwaliśmy się gwałtownie na nogi i biegiem pod Twin Towers – przy okazji po drodze poznaliśmy sympatyczną Amerykankę z pochodzenia Koreankę:), która również udawała się w tym kierunku. Biletów dziennie jest 1000 i są bezpłatne, ale trzeba wcześnie rano się po nie udać ponieważ kolejki są długie, a pierwszych kilkaset biletów wykupują przewodnicy wycieczek, którzy biorą po 70 naraz – i gdzie tu sprawiedliwość?
Gdy zebraliśmy się ponownie do kupy okazało się, że wchodzimy jako jedna z pierwszych grup. Dokładnie nas 'przetrzepali', łącznie ze sprawdzeniem plecaków (mi zabrali do depozytu nóż - scyzoryk), następnie zaproszono nas do mini sali kinowej gdzie puszczono nam krótki filmik o tym jak powstawały dwie wieże (świetna komputerowa prezentacja) oraz opowiedziano nam trochę o firmie Petronas (czyt. spot reklamowy). Przesympatyczny pan przewodnik ( jak się później okazało, miał polskich przyjaciół) zabrał nas do windy i heja (znowu super szybko) na 41. piętro, gdzie zawieszony jest most – zwany SkyBridge. Jest to najwyższy most na świecie zawieszony pomiędzy dwoma budynkami, ciekawostkę może stanowić fakt iż jest on ruchomy – pod wpływem wiejącego wiatru wieże nie są 100% stabilne więc most pomiędzy nimi musi wykazywać się elastycznym połączeniem ze ścianami budynków. Na górze 10 minut na zdjęcia i z powrotem windą w dół.

Dla każdego kto odwiedza KL, wizyta na Twin Towers jest obowiązkowa. Budowla ta zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, pokazując jak myśl ludzka biegnie do przodu, jak wiele już potrafimy. Bliźniacze wieże wykonane są z ton szkła i stali, w ich wzornictwie przeplata się islamska symbolika wraz z nowoczesnością. To wizytówka całej Malezji i powód do dumy.
Po wizycie na Twin Towers chłopaki pojechali na tzw. (po noszemu ;) „berzę” czyt. nie jak „rz” lecz „r” i „z”(po polsku – dworzec), dowiedzieć się co i jak z dojazdem do Parku Narodowego Taman Negara, a ja udałam się do hoteliku aby w spokojności posiedzieć trochę w sieci (i zaktualizować blog oczywiście:)).Gdy okazało się, że autobus mamy dopiero nazajutrz, chcąc nie chcąc zapłaciliśmy za kolejną noc w hotelu i postanawiając nie tracić dnia i pojechaliśmy na wycieczkę krajoznawczą do miejsca zwanego Batu Caves (bilet 2 RM, autobus nr 11, odjazd spod Bangkok Bank),13 km na północny zachód od stolicy. Jest to system trzech połączonych ze sobą jaskiń oraz miejsce hinduistycznego kultu. Fruwają tam też nietoperki ;) Aby się dostać do środka, trzeba pokonać 272 schody prowadzące w górę, do wnętrza pierwszej jaskini, a wejścia strzeże 43-metrowa, najwyższa na świecie statua Murgi, (ale kto to jest to nie mam zielonego pojęcia:)) Podobno w czasie Thaipusam (przełom stycznia i lutego, ich wielkie święto religijne)w czasie trzech dni przez te jaskinie przewija się około milion pielgrzymów (ciężko nam było to sobie wyobrazić), którzy biorą udział w obrzędach – niejednokrotnie masochistycznych.

W drodze powrotnej postanowiłam razem z Piotrasem skosztować świeżego kokosa. Pan hindus czterema sprawnymi ruchami nożem – maczetą 'obrobił' kokoska, zawartość przelał sprytnie do woreczka, nie zapominając o wyłuskaniu tego co na ściankach. Niestety nie jest to tak jak w reklamie Bounty, mleko ma charakter wodnisto-szarej substancji o smaku kwaśnej wody, kokosa nie czuć wcale, a 'zdrapki ze ścianek' podchodziły swoim smakiem pod galaretkę o smaku nic, która koło kokosa tylko leżała:) Cóż...smakowa wtopa tygodnia.


Wieczorem, jak na prawdziwą kobietę przystało:), rzuciłam się w wir zakupowych szaleństw – w końcu byliśmy w stolicy:). Wszystko pięknie ładnie, tylko że kolor mojej skóry odbiegający nieco od koloru skóry miejscowych był powodem do ciągłych zaczepek naganiaczy oferujących dosłownie wszystko: od masażu stóp, poprzez podrabiane torebki, ciuchy, buty i zegarki, a skończywszy na fałszywych DVD i CD - i nie ma się tutaj co irytować – trzeba grzecznie odmówić a żeby dobić 'przeciwnika' na koniec – ładnie się uśmiechnąć :) Po 9pm szybki wyskok do pobliskiej chińskiej knajpki na zupkę a'la rosół, powrót do hotelu i nyny – nazajutrz ponownie czekała nas wczesna pobudka.. (kiedy ja się wyśpię?! :D)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz