Nocleg znaleźliśmy w Durian Chalet – lokalnej wersji gospodarstwa agroturystycznego ;), prowadzonego przez bardzo miłą muzułmankę (obowiązkowo zawsze w chuście), w sali zbiorowej za 10RM od osoby. Nie wszystko było OK, gdyż w prezencie otrzymaliśmy grzyba (co w tym klimacie jest normą nawet w klimatyzowanych pokojach), który przecudnie pokrywał nasze poduszki, od razu zrezygnowaliśmy z luksusu opierania głów na czymś takim. Najbardziej polecany nocleg przez Lonely Planet – Tahan Guesthouse, był niestety zamknięty.
Podróż do dżungli następnego ranka zaczęliśmy od śniadania, w restauracji na rzece która służyła również za przystań dla małej łodzi która za 1RM zawoziła na drugą stronę rzeki do kwatery
głównej Parku. Tam po uiszczeniu opłaty wjazdowej
1RM oraz 5RM za możliwość robienia zdjęć
byliśmy prawie gotowi atakować dzicz. Jeszcze tylko spodnie w skarpetki – bo pijawki i... w drogę.
Większość dróg w dżungli była zbudowana z plastikowych pomostów – do dzikości było temu bardzo daleko...:(
Musieliśmy się natrudzić żeby znaleźć prawdziwą dżunglę, (choć istna ściana zieleni i prawdziwy raj dla botanika otaczał nas ze wszystkich stron) ale było warto, ja przypłaciłem to dwoma pogryzieniami przez pijawki (tak wygląda to małe paskudztwo)
nic to nie bolało, jednak krwi poleciało dużo. Pijawki przebiły mi skarpetkę, nawet nie wiedziałem kiedy. Kami miała dodatkowo nogi obwinięte bandażem elastycznym i jak się okazało dla tych robali to bariera nie do przejścia – ona jako jedyna w ogóle nie została pogryziona (a chciała, żeby zobaczyć jak to jest :))
Największą atrakcją parku to Canopy Walkway – wejście 5RM. Są to mosty przeplecione między drzewami nad przepaściami, rowami, kanionami, rzekami. Super zabawa trwająca ze 20 minut, warto skorzystać, aczkolwiek jeżeli człowiek szuka adrenaliny to nie za bardzo, widoki przepiękne ale 100% bezpieczeństwa, nawet gdyby się starać to nie ma szans na upadek z 45 metrów.
Stamtąd zaatakowaliśmy okoliczny szczyt Bukit Terasek, gdzie w punkcie widokowym, z którego roztaczał się taki widok:
spotykamy kogo?? Oczywiście :)!! – naszą znajomą parę z Szamotuł, która leciała z nami samolotem z Berlina do Bangkoku i na którą 'wpadliśmy' na szczycie wieży telewizyjnej w Kuala Lumpur (i niech ktoś mi powie, że Azja jest duża ;))
Cały spacer trwał około 5 godzin, ale my czuliśmy się jak po 2 dniowym marszu po Tatrach, upał a do tego wielka wilgotność wypompowują z człowieka wszystkie siły.
Wieczorem wyszliśmy posłuchać odgłosów dżungli - istny hałas ale super, niestety komary nie pozwoliły na zbyt długą rozkosz audio.
O 9 rano jest łódź do Kuala Tembeling, potem za 5RM mieliśmy połączenie do Jerantut, pociąg do Gemas (9RM) odjazd 12:20, a potem to już z górki, podmiejskim autobusem do Tampin (5,60RM) i prosto do Melaki (4,30RM) na główny dworzec autobusowy koło dużego Tesco.
oj widzę że nadal sobie deptamy po piętach, Sylwestra na Bali też spędziliśmy tylko że w Kucie, a w chwili obecnej Wietnam - a wy? Niestety nasza podróż po Azji już zbliża się ku końcowi, już żałuje!!!! Weronika i Marcin Szamotuły
OdpowiedzUsuńale jaja, hehe:) my teraz jesteśmy w Kutching, na Borneo, Mały trochę nam się pochorował, więc go kurujemy, następne nasze kroki to Kota Kinablu, potem Filipiny... dajcie jakieś namiary to może jakieś użyteczne info od Was wyciągniemy, pozdrawiamy gorąco - kami, mały & kielon :)
OdpowiedzUsuńgg:1464575, mail: dhraw@op.pl, tez zaliczyliśmy Singapur, mamy już za sobą Wietnam. Jak chcecie jakiś informacji to śmiało piszcie
OdpowiedzUsuń