Z Georgetown wykaraskaliśmy się wcześnie rano,droga powrotna na ląd to oczywiście prom, mieliśmy szczęście bo załapaliśmy się na wschód słońca -->widok magiczny!!!
Idealnie trafiliśmy na autobus,który zawiózł nas do Tanah Rata, małego miasta w środku Cameron Highlands takich miejscowych Beskidów, tylko z cieplejszym i bardziej parnym klimatem. Bus kosztował 33RM, był to stary rzęch który ledwo dawał sobie radę na górzystym szlaku. Podróż miała trwać 4 godziny, ale można to między bajki wsadzić, jechaliśmy ponad sześć z pół godzinną przerwą w mieście Ipoh.
Tanah Rata to jedna ulicówa, coś jak Zawoja tylko 10 razy mniejsza, aczkolwiek bardzo miła, z dużą ilością knajpek indyjskich, chińskich i malajskich.
Znaleźliśmy super miejscówkę do spania – TWIN PINES GUEST HOUSE (www.twinpines.cameronhighlands.com) za 10RM (czyli jakieś 10 zł) od głowy. Mieliśmy własny pokój z kibelkiem i prysznicem na korytarzu. Najmilszą niespodzianką był ciepły prysznic, szaleństwo !!!
Popołudnie minęło nam na zorientowaniu się co warto zwiedzić i zobaczyć, nieocenioną pomocą służył właściciel naszego hostelu -> ogólnie bardzo uczynny człowiek :)
Na kolacyjkę wybraliśmy się do indyjskiej jadłodajni – za Tandori z kurczakiem i kawkę zapłaciłem 8RM a było tego tyle że skończyć nie mogłem. Piter aka Kielon też ma tu raj,w knajpach wiedzą co to jest wegetarianizm i weganizm, pytają nawet czy może jeść jajka, znaczy obsługa na wysokim poziomie za bardzo przystępną cenę. Spróbujcie w Polsce za obiad z kawą i deserem zapłacić 6 złotych ;)
Podróż dała nam się na tyle we znaki że o 20tej spaliśmy jak dzieci.
11-12-2008 Czwartek
Pomysł był taki, żeby w góry uderzyć wcześnie rano, więc już o 7rano zameldowaliśmy na śniadanie (bardzo syte + kawa za 5RM). Autobus miał być o 7:30 ale wyleciał z rozkładu. Mając do wyboru drałowanie asfaltem 8 kilosów, lub czekanie godzinę na następny wybraliśmy trzecią opcję czyli taksówkę - 15RM za kurs. Trasa naszej marszruty przecinała największą plantacje herbaty w Malezji,
krzaki pokrywały okoliczne wzgórza jak okiem sięgnąć, widoki super, największe nasilenie zieleni jakie widziałem w życiu. Po godzince doszliśmy do fabryki, przetwórni, składu herbaty firmy BOH. Zwiedzanie jest za darmo a na miejscu można podegustować napoju w miejscowej herbaciarni i muszę powiedzieć że jest naprawdę smaczna a my Polacy, to co pijemy w kraju do miejscowego napoju nawet się nie umywa.
Idąc dalej, 30 minut za herbaciarnią znajduje się farma truskawek. Kto by pomyślał, że w środku grudnia będziemy jeść lody ze świeżymi truskawkami zerwanymi wprost z krzaka:)
Następnym naszym punktem dnia był najwyższy szczyt okolicy Gunung Brinchang 2031 m n.p.m. lub jak wolą sataniści 6666 stóp ;)). Podejście jest mało strome, idzie się asfaltem, aż na sam szczyt, na którym ustawiły się anteny telewizyjno - telekomunikacyjne. Po drodze mijały nas busy pełne leniwych turystów dla których ta góra jest kolejnym punktem ich drogiej, całodniowej wycieczki (95RM). Na szczycie stoi także wieża widokowa i jak ma się szczęście i nie ma mgły to ekstra widać okolice!
Szlak w dół to prawdziwe wyzwanie, stromo w dół, mokro, błotniście, wszędzie konary, kamienie i ślisko jak diabli. Pierwsze 500 metrów robiliśmy pół godziny.
Na szczęście potem było już tylko lepiej ale i tak dwu i pół kilometrowy szlak robiliśmy prawie 2 godziny. Ubłoceni i brudni zeszliśmy do miasta Brinchang i szczęśliwie od razu mieliśmy lokalny autobus do Tanah Rata (1,30RM).
Idealnie zdążyliśmy przed godziną deszczową, która tu w górach przypada około godziny trzeciej i trwa około godziny. Szybko wzięliśmy gorący prysznic, oddaliśmy pranie (7kg za 9RM) i się wypogodziło!
Kolacyjka, tym razem w chińskiej restauracyjce za 7RM i opracowywanie planu na jutro. Znów pomocny był właściciel hostelu któremu za pomoc wielkie dzięki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz