Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



sobota, 4 kwietnia 2009

Chiang Mai - w górach chłodniej

W południe znalazłem się na dworcu kolejowym do centrum jeżdżą stąd czerwone pikapy za 20B ale je postanowiłem przejść się piechotą. Miałem namiary na hostel w którym zatrzymał się Kielon więc udałem się tam bezpośrednio podziwiając po drodze miasto. Zatrzymaliśmy się w North Star Guest House, pokój kosztował 200B a co najważniejsze było tam darmowe wi-fi. Pani w recepcji poinformowała mnie który to pokój, a że akurat nikogo nie było postanowiłem coś zjeść i powłóczyć się po mieście. Miasto, przynajmniej stara część, jest zbudowane na planie kwadratu, kiedyś otoczone było murami teraz została już tylko fosa. W całym mieście znajduje się pełno świątyń zarówno pięknych murowanych jak i starych jeszcze drewnianych i oczywiście wszystko wewnątrz pełne jest złota.

Kiedy Kielon jechał pociągiem spotkał Tajkę, która okazała się bardzo miłą nauczycielka w pobliskiej szkole mówiąca całkiem nieźle po angielsku. Gdy wyjawił że przyjechał tu między innym przeszkolić się w trudnej sztuce gotowania oraz w sztuce masażu, obiecała że mu pomoże choć tylko w gotowaniu.

Tak więc umówili się w poniedziałek po szkole i razem z nią i jej chłopakiem pojechali najpierw na targ zrobić zakupy, a potem do nich. Dziewczyna mieszkała razem z chłopakiem i jego rodzicami w domu przy uczelni, który nie można raczej nazwać apartamentem.

Choć mnie tam przy tym nie było, zabawy podobno była kupa, a Kielon był bardzo zadowolony z nauki. Co prawda mówił że dopiero trzeci pattaj, makaron z warzywami, miał smak i wygląd ale podobno był smaczny.

Następnego dnia czekała go nauka masażu. Postanowił nauczyć się jedynie masażu stóp, gdyż na naukę masażu całego ciała, musiał by poświecić pięć dni.

Nauczycielką miała być koleżanka zaprzyjaźnionej Tajki, niestety okazało się że chociaż w masażu jest dobra to z powodu bariery językowej nie potrafił tej wiedzy przekazać.

Nie pozostało nic innego jak wykupić lekcje u angielskojęzycznej masażystki

Kiedy Kielon ćwiczył swoje umiejętności, ja za 40B wypożyczyłem sobie rower i pojechałem do zoo. Bilet wstępu kosztował 100B, ale było warto spędzić kilka godzin oglądając, a także karmiąc zwierzęta. W parku mimo ze był bardzo okazały, przypomniałem sobie jak piękne i wspaniałe jest nasze ZOO w Chorzowie. Kto nie był niech idzie, a kto był to niech pójdzie jeszcze raz. Bez kasy z naszych biletów pewnie będę go chcieli zlikwidować i postawić kolejną galerię handlową.

Następny dzień nauki Kielona w profesjonalnej szkole gotowanie zakończył się bardzo szybko. Po zrobieniu zakupów i powrocie na zajęcia, Kielon pogłaskał psa właścicieli, a ten w podzięce ugryzł go w rękę. Mimo że ran nie było dużo to były bardzo głębokie. Po ich opatrzeniu lekarz zadecydował mimo wszystko o zastrzykach przeciw wściekliźnie Tak oto w ciągu tygodnia czekała go trzykrotna wizyta w szpitalnym ambulatorium. Całe szczęście że nie jest to jak kiedyś, seria dwunastu bolesnych zastrzyków w brzuch, tylko trzy zwykłe domięśniowe.

Następnego dnia nie było szans na kontynuowanie nauki postanowiliśmy pojechać do świątyni Doi Suthep, mieszcząca się na jednym ze wzgórz okalającym miasto. Żeby tam się dostać, trzeba spod bramy uniwersytety w Chiang May, wziąć pickupa za 80B który poczeka na ciebie godzinkę na górze i zwiezie z powrotem na dół. Samochód ruszy jednak wtedy gdy uzbiera się dziesiątka pasażerów.

Świątynia mieści się na samym szczycie góry i prowadzą do niej długie schody. Widok jest nieziemski wszystkie postacie Buddy, pagody, wieże, wszystko to pokryte złotem. W dodatku jest to miejsce kultu i pielgrzymek Buddystów z całego kraju. Taka nasza Częstochowa. Ale przez te ilości złota, zapach kadzidełek magia tego miejsca jest zupełnie inna. Jeszcze raz muszę powiedzieć miejsce przecudowne każdemu polecam je odwiedzić.


2 komentarze:

  1. jak ja wam zazdroszcze!!!! cały czas śledze Waszą relacje!!!!pozdro weronika z Sz.

    OdpowiedzUsuń
  2. To bardzo miłe, fajnie wiedzieć że ktoś czyta te wypociny. Jestem teraz w Malezji, a tu jest lepszy dostęp do neta, postaram się wszystko co stworzyłem powklejać do bloga.
    Pozdrowienia
    Mały

    OdpowiedzUsuń