Przyjechałem na terminal północny koło szóstej rano, wczesna pora ale autobus nr 3 już jeździł na Banglamphu. Kierowca szczątkowym angielskim, powiedział że coś jest nie tak i muszę pod Kho San Road podejść kawałek. Gdy dojechałem na miejsce wszystko się wyjaśniło. Okazało się że dzień wcześniej jacyś ludzie gonili się po ulicach samochodami i strzelali do siebie nawzajem ale o co chodzi to nie wiem tego do teraz. Oj, nie miło powitał mnie Bangkok. Następną wtopą było to, że nie mieli wolnych pokoi w moim ulubionym hostelu, a w innych zostały tylko te drogie. Mogłem poczekać aż coś się zwolni do 11tej ale trochę zależało mi na czasie. Zamelinowałem się po drugiej stronie Kho San w Bella Bella House, ale mimo że cen 200B mi odpowiadała to nie czułem tam tej swojskiej atmosfery co wcześniej. Za dużo białych z tej strony getta, na szczęście to tylko jedna noc.
Wziąłem prysznic i ruszyłem do ambasady. Najlepiej tam dojechać metrem i podejść kawałek. Ambasada mieści się przy ulicy Rama IX . Miałem na początku problem ze zlokalizowaniem adresu, bo szukałem jakiegoś domu, domku, willi czy coś takiego, a tu się okazało że wszystko mieści się na ostatnim 25 piętrze wielkiego budynku. Przywitał mnie polski żołnierz przebadał mój plecak na zawartość bomby i wpuścił do małego pomieszczenia. Tam, po 3 minutach, za pancerną szybą, pojawił się pracownik sekretariatu. Wyłuszczyłem mu całą sprawę i umówiliśmy się że da mi znać gdy paszport pojawi się w ambasadzie. Podziękowałem uprzejmie i wróciłem do getta.
Nie było sensu czekać na paszport w stolicy postanowiłem zatem dogłębniej zwiedzić środkową część Tajlandii.
Rano wymeldowałem się z hostelu i dokulałem się na dworzec. Kupiłem sobie bilet w 3 klasie za 269B na GODZINĘ 14.30 Tańsze miejsca już były wykupione więc przypadł mi wagon z miękkimi siedzeniami i muszę przyznać luxus.
piątek, 17 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz