Wróciliśmy z „końca świata” w niedziele. Tak się miło złożyło że to właśnie czas Świąt Wielkanocnych. W Tajlandii w tym czasie akurat przypada święto Songkran. Chcąc zgłębić o co chodzi w tym święcie zasięgnąłem języka u kilku osób. Niektórzy mówią że to powitanie pory deszczowej inni że to z okazji najgorętszego okresu, jeszcze inni że to Tajski Nowy Rok, urodziny Buddy..... nie ważne, polega to ogólnie na polewaniu wszystkiego co się rusza wodą, taki nasz świąteczny Śmigus Dyngus tylko na znacznie szerszą skalę. Jest to niewątpliwie wielkie tajskie święto, wszyscy mają wolne,szaleją, alkohol leje się strumieniami, setki ofiar na drogach ale w przeciwieństwie do naszych świąt nikt nie maluje sobie jaj, a szkoda mogło by być wesoło :)))
Ludzie na swoje pickupy ładują 100,200 litrowe beczki z wodą plus obsługę do polewania, skrzynki piwa i tak jeżdżą po mieście polewając się nawzajem. A gdy zabraknie wody, nie ma problemu, przy ulicach, w miejscach hydrantów ustawione są automaty, gdzie po wrzuceniu 5 batów można zapełnić pustą bekę. Można też zgłosić się do stojących przy chodniku nieznajomych, którzy najpierw obleją cię wodą, a potem do tankują do pełna. Zabawa jest super, a wszystko przy 30 stopniowym upale. Na takie warunki klimatyczne w Polsce podczas śmigusa nie ma co liczyć, a szkoda.
Oficjalnie zabawa miała trwać do 14go ale gdzie tam, jeszcze 16go się polewali.
Z racji że całe ręce i kolana miałem pokryte opatrunkami, udawało mi się w miarę sucho przemykać po ulicach. Czasami tylko, gdy nie uważałem, ktoś polewając inny samochód, mnie również przypadkowo zmoczył. Ogólnie gdy mówiłem że jestem po wypadku i pokazywałem bandaże wszyscy znacząco kiwali głową i dawali mi święty spokój.
W takich oto warunkach przyszło mi zwiedzać miasto, a muszę przyznać że jest naprawdę piękne. Co rzuciło mi się w oczy, to to, że wszystkie świątynie są odnowione i zadbane, znaczy się „lud wierzący wielce jest..”
Niestety przyszedł 16ty i trzeba było się zwijać do Bangkoku zobaczyć co tam słychać z moim paszportem. Kupiłem najtańszy, bilet ekonomi za 465B i w czwartek o 17.30 zjawiłem się na dworcu. Autobus miał być o 18tej ale jak się okazało się zepsuł. Podstawili za to wygodny, Vipowski autobus. Nie musiałem nic dopłacać i tak o 6tej rano znalazłem się w stolicy.
Cześć! Dziwisz się że ktoś czyta waszego bloga? Ja czytam i bardzo mi się podoba! Może na następną wyprawę zabierzesz mnie ze sobą? Pozdrawiam Sophie Lundi Bielsko-Biała
OdpowiedzUsuńAha wracaj szybko do zdrowia
Ale przygody :) Ważne, że dobrze się skończyły :) Pozdrawiam i liczę na odwiedziny na moim blogu
OdpowiedzUsuń