Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



piątek, 27 lutego 2009

SaPa – góry i tarasy ryżowe


Pociąg przyjechał bladym świtem na stacje w Lao Cai i mimo że w miarę wyspałem się na półce na bagaże, byłem w nastroju raczej „nieprzysiadalnym”. Oczywiście od razu rzuciło się na nas stado kierowców busów oferując podwiezienie do SaPy za jakąś astronomiczną cenę. Pokazaliśmy im w naszej biblii że bilet kosztuje 25000Vnd i że nie ma o czym gadać. Na dodatek przy wyjściu z dworca panie kasjerki odbierały bilety pociągowe, po co nie wiem? Ja swój zgubiłem więc nie obyło się bez przepychanek i od sklęcia ich od komuchów. Udało się wydostać przed dworzec i tam bez problemów, choć kręcąc nosem, kierowca zabrał nas busem do Sapy za 25000Vnd. Droga wije się przez 40 km wśród malowniczych gór i pól tarasowych. Po niecałej godzinie wysadzili nas w zagłębiu hotelowym. Tam nasza trójka znalazła pokój z widokiem na góry za 8$.

Pierwszy dzień był dniem odpoczynku, podróż na drewnianych siedzeniach dała Kami i Kielonowi ostro w kość, a spanie na półce bagażowej mimo miękkiej karimaty, też nie należy do przyjemnych. Popołudnie poświęciliśmy na zwiedzanie pobliskiej wioski Cat Cat(wejście 15000Vnd) wyglądało to trochę cepeliowo, choć nie powiem ładnie. Wioska znajduje się około 3 km od miasta, łatwo tam dotrzeć, jest dobrze oznakowana. Idzie się drogą za targiem w dół zbocza. Przed wejściem jest kasa biletowa o potem idzie się betonową przecinką między domami w których miejscowi handlują rękodziełem artystycznym. Widoki wokoło są genialne ale reszta wydaje się sztuczna i tylko na pokaz szkoda.

Wieczorem jeszcze krótki spacer po mieście na którym nabiliśmy się na naszego znajomego poznanego w Hanoi, kolegę Lutza z Niemiec.

Następny dzień zapowiadał się cudownie. Świeciło słońce, było ciepło i wszyscy mieli dobre nastroje. Planem naszym było zdobycie górki, górującej nad okolicą i odwiedzenie kilku wiosek miejscowych plemion. Wybraliśmy się za miasto w kierunku Lao Cai, tam miała być ścieżka prowadząca pod górę, niestety jej nie znaleźliśmy i szliśmy troszkę na czuja poprzez pola tarasowe. Troszkę pobłądziliśmy ale szczyt został zdobyty. Potem kierunek wioski no ale niestety drogi w ogóle nie były oznaczone i koniec końców obeszliśmy całą górę wychodząc 2 km od Sapy. Jako że czas nas gonił musieliśmy się ograniczyć tylko do jednej wioski zamieszkałej przez plemię Czarnych Hmongów. Wioska położona jest w dolinie rzeki pomiędzy ryżowymi tarasami, widok przecudny. Po drodze spotkaliśmy Lutza który okolice przejechał na wynajętym motorku (5$ dziennie + paliwko). Doszliśmy do wniosku że jutro też ruszamy na podbój okolicy na motorach.

Niestety jako że to góry pogoda zmienia się bardzo szybko. Rano zamiast słońca była mgła tak gęsta że nie było nic widać. Pozostało nam tylko spędzić dzień po gospodarsku, na nadrabianiu zaległości, pisaniu kartek i ogólnym relaksie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz