zarobił?) my za 32$ wykupiliśmy dwu dniową wycieczkę nad zatokę Halong Bay. O ósmej rano podjechał pod nasz hotel busik, zapakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę razem z 12 innymi turystami. Towarzystwo było młode i międzynarodowe. Była tam, Norweżka, Francuzka, byli Japończycy, Szwajcarzy, Holendrzy Szwedzi i nasza polska trójka. Jak się potem okazało jeden ze szwedów miał korzenie śląskie "jego babiczka pochodziła z Bytomia".
Wyładowano nas po niecałych dwóch godzinach na przystani promowej. A tam istny przerób turystów, jedni wysiadają z jonek- miejscowych łodzi, drudzy już się w nie pakują. Na przystani istny ruch jak w ulu, a statków podpływa w każdej minucie 5. W końcu po załatwieniu formalności meldunkowej, nam z powodu braku paszportów wystarczyło ksero, wpakowano nas na pokład. Łódź była dość duża dobre 15metrów. Na dole były 2 osobowe kajuty, wyżej restauracja, plus kuchnia a na samej górze taras widokowy z fotelami i leżaczkami. Inne jonki różniły się od naszej wielkością i standardem, ale wszystkie byłe kopia okrętów pływających po tych wodach przed kilkoma wiekami.
Odbiliśmy od brzegu i ruszyliśmy w siną dal. Przed nami wody zatoki i góry wychodzące z morza. Widoki cudowne. Pierwszym punktem była jaskinia w jednej z morskich gór Haug Dau Go, pełna stalaktytów i stalagmitów. Trochę ten cudowny widok psuło kolorowe oświetlenie robiące z tego jarmark, ale cóż taki jest styl Wietnamczyków. Na szczęście obok była mniejsza bardziej dziksza jaskinia którą też zwiedziliśmy. Po powrocie na statek czekał nas dobry obiadek, oczywiście z wersją dla wegetarian. Cały czas pływaliśmy wokół skał zatopionych w wodach zatoki, aż dobiliśmy do jednej z pływających wiosek. Tam na godzinkę dostaliśmy kajaki by z bliska móc podziwiać piękno przyrody, naprawdę super sprawa. Na koniec całego setu popłynęliśmy do zatoki w której zacumowało już kilka jonek, Był czas na pływanie, skoki do morza, a potem kolacja, niestety skromna i zacieśnianie więzów z kompanami podróży przy pełni księżyca i piwku kupionym ze sklepów-łodzi.
Drugi dzień to powolne zbliżanie się do nieuchronnego końca. Po jeszcze skromniejszym, niż wczorajsza kolacja, śniadaniu popłynęliśmy do największej pływającej wioski na tych wodach. Tam za dodatkowe 50000Vnd mogliśmy popłynąć motorówką w miejsce gdzie kręcono film o agencie 007, do teraz nie wiem który to z serii, i z bliska popatrzeć na życie mieszkańców. Nic aż tak powalającego ale za niecałe 3$ można popływać.
Potem to już tylko powrót do zatoki, obiad a w zasadzie przekąska i powrót do Hanoi.
W stolicy byliśmy o 16tej, Czekały już na nas wizy do Kambodży. Potem prysznic, krótki odpoczynek i na wieczorne piwko na rogu ulicy razem z poznaną na Halong Bay para holendrów. A piwko lane 0,33 kosztuje 3000Vnd czyli około 50groszy :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz