Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



środa, 18 lutego 2009

Hoi An - jedwabne miasto

Hoi An z początku wydawał się smutną dziurą, ale to tylko dlatego że przyjechaliśmy tam o szóstej rano, wymęczeni a on powitał nas ulewnym deszczem. Wysadzili nas znowu kawałek za miastem pod hotelem z „cenami w promocji”(cena od 15$za małą klitkę).My tradycyjnie, plecaki na plecy i w drogę. Na nieszczęście przewodnik nam zamókł, trafiliśmy co prawda nad rzekę znaleźliśmy tam bulwar D Bach Dang ale nazwy przecznic się nie do końca zgadzały. W końcu ukryliśmy się pod wiatą i zaczęliśmy zgłębiać temat. Oczywiście posklejały się strony i szliśmy według mapy Danangu. I tu sprawdziła się nasza zapobiegliwość, na wyjazd zaopatrzyliśmy się w dwa przewodniki :) Zorientowawszy się gdzie się akcja dzieje, z suchą mapą, poszliśmy szukać noclegu. Nie było to takie proste. Trudno było znaleźć jakiekolwiek miejsce a co dopiero tanie. W końcu przy ulicy Da Ba Trieu znaleźliśmy pokój za 12$ ale dopiero od 10tej. Zostawiliśmy więc bagaże i poszliśmy na śniadanie. Kielon poszedł na poszukiwania czegoś wegetariańskiego, a my z Kami popróbowaliśmy miejscowego przysmaku cao lau, okazała się to zwykła zupa z nudlami z dodatkiem skwarków wieprzowych. Zgodnie uznaliśmy że żadna rewelacja.
Po krótkiej aklimatyzacji w naszym pokoju ruszyliśmy zwiedzać miasto. Mimo ogólnej pluchy i zachmurzenia miasto okazało się przeurocze. Wąskie uliczki niska, parterowa lub jednopiętrowa zabudowa, a wszystko zachowane jak by nic się nie zmieniło przez wieki. Za 75000d można kupić bilet wstępu do wszystkich atrakcji starego miasta. Spędziliśmy pól dnia na spacerowaniu i podziwiania tego cudu.
Po południu przestało padać daliśmy sobie wolne. Ja ruszyłem poznawać prawdziwe życie zwykłych Wietnamczyków. Kami z Kielonem rzucili się w wir zakupów. Hoi An jest centrum sprzedaży jedwabiu, w dodatku ma doskonałych krawców i to naprawdę niedrogich. Tak więc jeżeli szukacie jedwabnych krawatów koszul, sukienek garniturów to tylko tam.
Część rzeczy które krawcy nie zdążyli uszyć tego wieczora, przyniesiono nam rano do hotelu. Oj popłynie paka do Polski z Hanoi :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz