Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



sobota, 29 listopada 2008

jak dostać się na Koh Lipe? :) - Mały

29.11.2008

Pociąg do Hat Yai mieliśmy o 22.50 z Bangkoku i gdy przyjechał na peron, od razu pierwsza niespodzianka, zamiast wagonów sypialnych zwykłe siedzenia :(.
Klima była, ale przegięli w nocy, temperatura spadała do 15 stopni i nie pomagał nawet ręcznik który dostaliśmy do przykrycia ani ciuchy w które byliśmy ubrani, żeby się ogrzać wychodziłem na korytarz gdzie klima nie działała :(
Pociąg miał symboliczne 2 godzinne spóźnienie i życia nam nie były w stanie umilić rozdawane ciasteczka, kawa i zestaw śniadaniowy, może to przez to że stewardesa była wredna, chuda, miała nas, jak i wszystkich pasażerów głęboko w d...ie, bo robiła za państwowe pieniądze.
Wylądowaliśmy w końcu w Hat Yai , parno, duszno i deszczowo, a w dodatku naganiacze którzy chcą cię naciągać na podróż do Malezji ich wypasioną taksą, „nie z nami te numery Bruner”, my najpierw na wysepki, a potem owszem Malezja, ale tańszymi środkami komunikacji :)).
Pierwsze kroki poczyniliśmy do biura informacji TAT. Zaopatrzeni w mapy i cenne wskazówki Tuk-Tłukiem za 50B od łebka udaliśmy się na miejscowy PKS. Bilet do miasteczka Pak Bara miał kosztować 90B ale nic z tego bo to cena dla Tajów, dla białasów 150B, ale jako że my z Polski i tak łatwo cyckać się nie damy targujemy się do ceny 130B :). Na szczęście busik był wygodny i klimatyzowany i po półtora godzinie wysadzili nas pod przystanią promową koło biura podróży.
Od razu dorwała nas miła i troszeczkę natrętna pani na motorku która zaprowadziła nas na „camping” gdzie za 250B mieliśmy „super” bungalow dla siebie.
Pani chciała nam od razu upchnąć bilet za 1200B na prom ale my wzięliśmy ją na przeczekanie.
Miasteczko to jedna długa ulica znikąd do przystani promowej z całą ilością sklepów, restauracji i większego lub mniejszego ogólnego syfu - jednym słowem nic ciekawego. Zjedliśmy smacznego naleśnika z jajkiem, mlekiem kokosowym, czekoladą, cukrem słowem pychota i to za 15B :))
Kiedy popijaliśmy sobie na krawężniku piwko Chang podbiła do nas parka z Czech - Honza i Martina, więc changi polały się w dużych ilościach. Oczywiście pomocą w zaopatrzeniu służyła wspomniana wyżej pani na motorku. Dzięki naszym nowym znajomym dostaliśmy kilka namiarów na fajne miejsca w Tajlandii z których mamy zamiar skorzystać.
Piwo Chang ma to do siebie że rano człowiek po nim się nie uśmiecha, a może to była wina ulewy która właśnie się zaczynała - nie wiem.
Gdy opuszczaliśmy bungalow kto się pojawił? Oczywiście pani na motorku :))!!!Sprzedała nam bilety na wyspę KOH LIPE ale jako że wzięliśmy ją na przeczekanie udało się zbić cenę do 900B od osoby w dwie strony, co i tak wydaje nam się zbyt dużo, no cóż takie życie białych na obczyźnie.
Prom to speed boat który mknął jak w czołówce Miami Vice do momentu w którym się nie zepsuł, i tak z dwu godzinnej podróży zrobiła się 3 godzinna. Jako że była to łódka płaskodenna, podczas przymusowego dryfowania na pełnym morzu, bujało jak cholera i większość pasażerów w przeciągu kilku chwil zzieleniała (ze Słonikem Kielonikem na czele :).
Koniec końców dopłynęliśmy i nikt pawia nie puścił. Trzeba wszystkim wiedzieć że nie dopływa się do brzegu tylko do platformy oddalonej o 55metrów od brzegu i aby dotrzeć do upragnionego raju albo płyniemy wpław albo łodzią, tzw. taxi boat za 50B. Dużego wyboru nie mieliśmy, więc po uiszczeniu obowiązkowego myta lądujemy suchą stopą na Ko Lipe.

zajrzyjcie:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz