28.11.2008
Dziś przypada ten piękny dzień kiedy przyszło pożegnać się z naszym pięknym i wygodnym pokojem hotelowym i uderzyć dalej na zwiedzanie, po skromnym autobusowym zamieszaniu, dotarliśmy na dworzec kolejowy. Dzięki pomocy licencjonowanego informatora kolejowego kupiliśmy bilety na jutro na same południe Tajlandii oraz na dziś na północ do Ayutthaya 20 B. Na peronach życie toczy się jak w całym Bangkoku, jest gwarnie ruchliwie, ktoś coś ci chce wcisnąć, sprzedać, możesz się tam nawet obciąć i ogolić. Pociąg to szalony expres z twardymi siedzeniami i wiatrakiem zamiast klimy(okazało się potem że to była trzecia klasa) ale półtora godzinna podróż była do wytrzymania. Ayutthaya to dawna stolica Tajlandii położona na wyspie. Pascal polecał nam hotele za 1000 B, Lonely Planet polecał nam hotele od 250 B od osoby, my znaleźliśmy guesthouse „SK” za 100 B :)
W informacji turystycznej TAT zaopatrzyliśmy się w mapkę i w drogę. Stara część miasta jest położona na kilkunastu hektarach północnej części wyspy i mimo że większość stanowią ruiny świątyń, murów pałacowych i samych pałaców, można sobie wyobrazić że w XV wieku mogło to miasto szokować europejczyków swym ogromem i bogactwem. Na mnie najlepsze wrażenie zrobiła głowa Buddy w korzeniach kilkusetletniego drzewa.
Zwiedzanie zajęło nam cały dzień, a na zachód słońca trafiliśmy w kompleksie świątyń WAT PHRA SI SANPHET – MAGIA!!!
Wieczorem obiadokolacja na targu, oj czego tam nie było i jakie smaczne, a nazwy potraw łatwiej było wymówić niż zorientować się co dokładnie jemy i co to za wspaniałe smaki przebijające się przez wszechobecną ostrość.
Wieczorkiem mieliśmy skromną uroczystość - urodziny Kami, której jeszcze raz wszystkiego naj, naj, naj.....
kami: urodzinki co prawda skromne, ale był tort ze świeczkami (kawałek czekoladowego ciasta, a świeczki dostaliśmy jako gratisa za wypełnienie bardzo tendencyjnej ankiety przy której mieliśmy niezły ubaw) oraz oczywiście (nie mogło być inaczej) browarek 'słoniczek' – 'za zdrowie', chłopaki zaśpiewali nasze 'sto lat', potem padliśmy jak kawki. Rankiem około 5 obudził nas niespodziewanie budzik w postaci jakiejś rozdartej ptasiej kreatury – do tej pory niezidentyfikowanej:)
Mimo ze nasz hotel był bardziej niż skromny, spało się wygodnie a obsługa była nadzwyczaj miła-.POLECAM.(ulica Khlong Makhamriang)
Zostawiliśmy plecaczki i ruszyliśmy w miasto, najpierw do Phra Mongkkhon Bophit zobaczyć największy w Tajlandii posąg siedzącego Buddy wykonany z brązu. ***
Dzień wcześniej nam się nie udało bo kręcili tam jakiś film i świątynia była zamknięta. Potem śniadanko na pobliskim targu koło dworca autobusowego i dalej w miasto. Przed 15tą wróciliśmy po bety, wypiliśmy kawkę, sprawdziliśmy neta, pożegnaliśmy się z naszymi gospodarzami i dalej w drogę do Bangkoku. W stolicy mieliśmy jeszcze 5 godzin do pociągu na południe, więc korzystając z tego poszliśmy w poszukiwaniu straganów z jedzeniem. Przy dworcu ceny były wyższe o połowę ale znaleźliśmy fajne miejsce koło hotelu Sheraton i nawet załapaliśmy się na darmową dokładkę zupy :)
piątek, 28 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz