Lot samolotem możemy uznać za bardzo udany, nie dość że już na lotnisku spostrzegliśmy, iż nie będziemy jako jedyni reprezentować kraj nad Wisłą, leciały z nami przynajmniej dwie rodziny i ze dwie pary. Siedzenia w klasie ekonomicznej nie pozostawiają złudzeń: ludzie nikczemnej postury a zwłaszcza krótkich nóżek mają zdecydowanie lepiej – przynajmniej w tym przypadku :)), cóż, jak mówi staroindiańskie przysłowie: „małe jest piękne” ;)). Na pocieszenie mieliśmy genialną lokalizację. Trzy miejsca koło siebie w środkowym, czteromiejscowym rzędzie. Niesamowity bonus polegał na tym, że byliśmy obsługiwani zarówno przez stewardesę tak z prawa jak i z lewa (dzielą się tym wielkim rzędem, po dwie osoby do lewej i dwie do prawej), a nigdy się nie zdarzało że obsługiwały równocześnie. Braliśmy więc też i „dla kolegi”, który siedział obok i czekał na spóźnioną stewardesę z drugiego rzędu, po wcześniejszym szczerym uśmiechu i oczkach w stylu kota ze Shreka :)) . Kiedy rzeczona spóźniona się pojawiała, po poczęstunku z przeciwnej strony nie było już śladu, więc przysługiwała nam kolejna dolewka. I tak w kółeczko :). Zdecydowanie godne polecenia miejsce;))). Sam lot nużący, trwał ok.10 godzin, nogi nam trochę spuchły ale po rozruszaniu wszystko wróciło do normy – nie taki więc diabeł straszny. Czas lądowania też ułożył się nam bardzo pomyślnie. Już od następnego dnia lotnisko było sparaliżowane przez protest „żółtych koszul”, który przybiera coraz radykalniejsze formy, podobno są już pierwsi ranni. Zdążyliśmy więc prawie rzutem na taśmę :)). Mały załatwił wizę na tyle szybko (1000 B), że przy odbiorze bagażów pojawił się przed nami. Niestety jego wiza wygasa po 15 dniach, kiedy nasza dopiero po 30. Cóż, może będzie musiał wziąć udział w tzw.'biegu po wizę” do Malezji i z powrotem.
Na lotnisku nie daliśmy się zaciągnąć naganiaczom do taksówki i specjalnym autobusem z najniższego poziomu lotniska AE2 za 150 B dojechaliśmy w okolicę Khao San Road (turystyczne getto w Bangkoku, skupisko tanich hosteli) gdzie mieliśmy już wcześniej przez Internet zarezerwowane noclegi w hostelu/guest housie Roof View Place (przy okazji rezerwacji hosteli przez Internet okazuje się że za te same noclegi hostelworld.com pobiera większą prowizję niż hostelbookers.com, choć nie zawsze mają ten sam wybór). Nocleg w klimatyzowanym, prywatnym pokoju z toaletą i prysznicem kosztował ok. 300B od osoby za noc. Dobre miejsce na miękkie lądowanie w Tajlandii :).
poniedziałek, 24 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cześć Mycha! Super Cie widzieć1 chociaż na zdjęciach, ale za to gdzie!:))) narazie "przeleciałam" zdjęcia- są fantastyczne! poczytam w najbliższym czasie. Co za przygody!:) Raczej sie nie nudzisz...;)uważaj na siebie kochana, mam nadzieje,że chłpaki dbaja o ciebie. nara! Krysia
OdpowiedzUsuń