Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



środa, 26 listopada 2008

dzień drugi czyli "dzień nic" bo lazaret w pokoju autor: Słonik Kielonik

Właśnie siedzimy w pokoju i obgadujemy wydarzenia ostatnich godzin, dużo się dziś nie nabiegaliśmy bo ekipa w zdrowotnej rozsypce. Kami ślimta i kaszle, Mały ma dreszcze i mu zimno (przy +30 stopniach :///), Słonik Kielonik trzyma się dobrze :). Wspominaliśmy coś o pracy zawodowej, Mały przypomniał swoje spostrzeżenie z lotniska. Udało mu się zaobserwować pracę marzeń, czyli panią wykonującą bardzo żmudną i absorbującą czynność w postaci podlewania i przycinania kwiatków doniczkowych rozstawionych w ilościach hurtowych po całym lotnisku. Na ów widok Mały się rozpromienił i wykrzyknął: "mógłbym to robić całe życie - praca moich marzeń:)))!!!
A wracając do tematu zwiedzania kilkugodzinnego, to po śniadanku serwowanym w naszym uroczym zakątku
czyli tostach z dżemem i zimnej jajecznicy (plus kilka browców w wydaniu Małego) udaliśmy się gromadnie w stronę nieznaną gdzie można zabić mały głód (ryż z prosiakiem) do chińskiej dzielnicy, gdzie można znaleźć wszystko: od silników wysokoprężnych po używane Stratocastery (nad którymi to Mały się rozpływał się jak nad dzieciątkiem uroczym), zagłębieni w kramy i sklepiki nie kupiliśmy w sumie nic ciekawego (mnie się udało ustrzelić spodenki, tyle że drań sprzedawca, chyba w zemście za moje usilne próby targowania i stargowania AŻ 90 groszy :), dał mi spodenki o numer za duże ale cóż, wszystko da się jakoś zmniejszyć :)) ale co widzieliśmy to nasze. Teraz już wiemy skąd pochodzi ten cały "kup pan pierdół" w naszych okolicach :). Następnym naszym chytrym posunięciem była przejażdżka promem szybkobieżnym po stołecznej rzece Chao Phraya (koszt 14 bhatów czyli 1 zł 40 gr.), piękne widoki wkoło
ale ekipa zaczęła się fizycznie kończyć więc udaliśmy się na sjestę do pokoju i tam zalegliśmy do wieczora. Po zmroku odwiedziliśmy najbliższą aptekę, gdzie pani farmaceutka była bardzo miła, pomocna, pełna zrozumienia dla naszych dolegliwości tak aktualnych jak i przyszłych oraz rozwinięta werbalnie w języku Shakespeare ;), więc wyszliśmy od niej ze środkami na kaszel oraz antybiotykami na dolegliwości żołądkowe a także solami na przypadłości kiblowe i odwodnienie. Koszty bardzo przystępne, antybiotyk Norfloxin w Polsce tylko na receptę tutaj 5 zł. za listek :). Pani też wypisała sposób użycia :)
Kolejnym punktem programu była szybka wizyta na Khao San Road czyli w gettcie turystycznym, gdzie rządzą"białe twarze", ceny i klimat też europejskie (i takie cuda miejscowi domorośli rzemieślnicy tworzą):
ale ponieważ bliziutko, zjedliśmy "z wózka" - taka nasza polityka, że jemy tam gdzie lokalni albo tam gdzie jakieś tanie budy i robienie żarełka na oczach klienta - pad thai czyli noodle z czymś tam - genialne :))!!! Porcja świetnego żarcia waha się w zależności od miejsca od 25 do 60-70 B. czyli jakieś 2,5 zł do 6-7 zł - piękny kraj, prawda :))? I pasza dla Hobbita też się znajdzie, więc nie cierpię zbytnio z powodu moich kulinarnych przekonań :) - znowu piękny kraj :)). Powrót przez sklep nocny gdzie tym razem wybór padł na "białego konika" (browar ten sam co dwa białe słoniki ale w smaku nieco gorsze) oraz znajomo brzmiące piwo Cheers (jakby ktoś tam dolał naparstku sprite) - koszta piweczka około 38B za 0,64 l. Na dolnej półce w lodówce (tak, tu się alkohol sprzedaje schłodzony i to dobrze schłodzony) znaleźliśmy wynalazek powalający ceną (25B) oraz intrygujący... banderolą :)). W momencie wyciągania go z lodówki zatoczył się do nas miejscowy bryna pytając: "Siam sato? Ok!" i podniósł kciuk do góry w internacjonalistycznym geście :)). Wobec takiej rekomendacji nie mogliśmy pozostać obojętni :). Jutro napiszemy jak smakowało to coś :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz