Dlaczego 3 słoniki?

Dlaczego Trzy Małe Słoniki? Ano dlatego, że jest nas trójka (i może nawet tak pozostanie przez najbliższe 6 m-cy, kto wie?), w tej części świata mają hopla na punkcie słoni (wiadomo, trąba do góry, te sprawy :), a także słonik... yyy... znaczy słoń to symbol mądrości, siły i pomyślności fortuny, a i piwo które nas tu ujęło swym smakiem od pierwszego kontaktu nazywa się...yyy... no właśnie mamy jeszcze niejakie problemiki z miejscowym "alfabetem robaczkowym" :)) ale na naklejce są dwa białe słoniki, więc jak mamy ochotę na piwko grypsujemy w naszym slangu: "to jak? co pijemy? białe słoniki oczywiście :))!!!!", aha ponieważ słoniki na naklejce są białe, pasuje to do naszej "rasowej" sytuacji w środku Azji. Jeśli zaś chodzi o owe białe słoniki, to okazało się że to piwo marki Chang, z dwoma białymi słonikami w herbie, browar ten jest sponsorem Evertonu, a chang znaczy po prostu słoń... ot i cała tajemnica :)). Tak oto wygląda krótkie wytłumaczenie "co i jak" w tej materii, więc optymistycznym "I oby trąba twojego słonia nie trafiła w kaktus " ('Zmiennicy') :D
pozdrawiamy i życzymy pięknej zimy w Polsce:)



środa, 7 stycznia 2009

Promem na Borneo

I wyruszyliśmy. Szósta rano, jak zakładał plan, udaliśmy się autobusem na południowy dworzec autobusowy. Tam dzięki pomocy miłego anglojęzycznego pana w informacji znaleźliśmy autobus, niestety ekonomi, ale za to wprost do Semarangu. Autobus kosztował 18.000 Rp a kierowca chcąc nam zrekompensować niewygody podróży ekonomi gnał na złamanie karku. Drogę pokonał w 4 godziny, nie zważając na ograniczenia prędkości, ani na zakazy wyprzedzania.

Dworzec autobusowy w Semarangu oddalony jest od centrum o jakieś 5 kilometrów, Miejscowi taksówkarze chętnie by nas podwieźli za 100 tyś ale z naszej strony otrzymali jedynie głośny wybuch sarkastycznego śmiechu, oraz kilka typowo polskich epitetów i opowieść co z tą taksówką mogą sobie zrobić.

Do centrum dostaliśmy się busikiem za 3.000 Rp i następnym za tą samą ilość pieniędzy dojechaliśmy pod drogę do przystani promowej. Niestety nie mieliśmy wystarczającej ilości gotówki by zakupić bilet dlatego udaliśmy się do przyportowego banku i tu niemiła niespodzianka bank nawet nie miał bankomatu. Żeby zdążyć na czas musieliśmy wziąć taksę którą zamówiła nam obsługa banku - niesamowicie mili i uczynni ludzie - nawet sama managerka wyszła z pomocą (!). Taczka była z licencjonowanej firmy Blue Bird i miała zainstalowany taksometr, co tutaj rzadkość. Pierwszy kierunek to z powrotem do centrum do głównego oddziału Lippo Banku, potem czas na wypłatę gotówki w okienku i dalej kierunek przystań. Jazda taksą i operacje bankowe zajęły nam 45minut i kosztowały 50.000 Rp. I kiedy dojeżdżaliśmy do przystani w oddali zamajaczyła nam rufa naszego statku. Okazało się że promy odpływają wedle swojego, tajnego, nikomu postronnemu nie ujawnianego rozkładu, nasz zamiast o 15.00 odpłynął o 13.30 :(

Nic innego nam nie zostało jak zamelinować się w hotelu i poczekać do następnego promu.

Semarang

Znaleźliśmy nocleg koło dużego targu w centrum w hotelu BOJONG (Jl. Pemuda 8) za przyzwoite 70.000 Rp za pokój. Warunki były spartańskie ale pokój zasadniczo czysty, obsługa miła i 2 razy dziennie czekała na nas herbatka.

Następnego ranka, pomni wcześniejszych doświadczeń, Kami i Kielon poszli zakupić bilety wprost u przewoźnika promowego. Jako, że biały w Semarangu to prawdziwa rzadkość, panowie z biura PELNI zaprosili ich do środka, więc nie stali w kolejce do okienka jak miejscowi. Zostali WYRÓŻNIENI :) Oczywiście zbiegli się wszyscy pracownicy i rozpoczęły się 'rozmowy' - zakup biletów udał sie po 30 minutach :) Ja natomiast, zacząłem walczyć z przeziębieniem które mnie od kilku dni trzymało.

Kupili bilety za 221.000 Rp i okazało się że prom nie odpływa dziś w nocy jak twierdzili pośrednicy ale dopiero jutro rano o siódmej, cóż zostaliśmy jeszcze jedną noc i zamówiliśmy na rano taksówkę.

Taksiarz okazał się normalną wredną złotówą i obwiózł nas po porannym, śpiacym jeszcze Semarangu i wziął 20.000 Rp chodź nie powinno to kosztować więcej niż 10.000 Rp dostał opiernicz za to i nie daliśmy mu pieniędzy za parking a niech buli ze swoich.

Na terminalu zaczęła się wojna o kartę pokładową 200 osób i tylko 3 okienka czynne, sceny jak spod mięsnego w początkach lat 80'tych. Spocony, wymięty i pognieciony, ale jakiż szczęśliwy, po 40 minutach walki otrzymałem nasze pokładówki i była 6.45 rano.

Przygotowani do wejścia na statek czekaliśmy do ósmej, dziewiątej, dziesiątej.....

Statek podpłynął po jedenastej, zaokrętowaliśmy się na pokładzie nr.3, niestety na samym dole na drewnianych pryczach wśród smrodu z kibla,ogólnego syfu i nieznanej mi ilości karaluchów. Może i moglismy znaleźć lepszą miejscówkę, ale ta była jedyna gdzie było gniazdko elektryczne.

W ramach zabawy, a raczej zabicia czasu, liczyłem ile w ciągu minuty uda mi się rozgnieść tego robactwa - rekord to 12 sztuk. A tak wyglądał kibelek 'na małysza' w męskiej ubikacji - zachęcająco :) :

Prom odpłynął w południe przed nami ponad 40 godzin męczarni. Oczywiście na promie serwowano jedzenie i to 3 razy dziennie. Był to ryż z nieświeżą rybą i przegniłą gotowaną kapustą, na szczęście wzięliśmy ze sobą puszki tak że jedliśmy wyłącznie ryż z zestawu, resztę zostawiając karaluchom.

Byliśmy jedynymi białymi na pokładzie, dlatego stanowiliśmy nie lada osobliwość. Wszyscy nas oglądali, pytali dlaczego ekonomi klasa a nie kabiny, próbowali z nami rozmawiać, rozmawiali także o nas:) widać było, że bardzo chcieli ale niestety ta bariera językowa... Jedynie oficerowie pokładowi i pewien młody indonezyjczyk potrafili się w miarę płynnie z nami porozumieć. Do Kami przyczepił się nawet jeden bezzębny adorator który non stop za nią łaził i zaciągał na kawę. Gdy chciała sama powłoczyć się po statku, było to niemożliwe - na każdym kroku ktoś cos od niej chciał. Na statku naprawdę nie było co robić, ja na szczęście miałem temperaturę i przespałem większość podróży; takie są jedyne dobre strony bycia chorym. Tak wyglądały nasze prycze i nasze 'wspólne' życie na pokładzie:

Po 44 godzinach udało nam się dopłynąć do Pontiniak na Kalimantan. Później dowiedziałem się że w tym samy czasie co my płynął na Borneo prom z wyspy Sulawesi i został przewrócony przez tajfun, który nas jedynie lekko bujał. Zginęło około 150 osób. Widząc, jak wyglądał nasz prom i jakie były możliwości ewakuacji jestem pewien że my na pokładzie nr 3 nie mielibyśmy żadnych szans a wraz z nami jakieś 300 innych osób. Coś jak klasa robotnicza z 'Titanica'...

W Pontiniak starałem się znaleźć jakiegoś lekarza o tak wczesnej porze ale nic z tego. Pozostało nam jak najszybciej udać się do Kuching po stronie Malezyjskiej i tam szukać pomocy.

Autobusem firmy S.J.N. (165.000 Rp) udaliśmy się do Malezji podróż trwała 10 godzin w tym lwią część pożarła droga po indonezyjskiej stronie. Szosa nie dość że była w opłakanym stanie to w dodatku z powodu ulewnych deszczy w wielu miejscach podtopiona.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajny Blog o Azji.Przeczytałem z uwagą.Sam siedzę w Indonezji i od jakiegoś czasu coś też skrobię,ale tu jestem pod wrażeniem.
    Szacunek.
    Zapraszam do wdepnięcie do siebie w ramach rewizyty:)
    http://go-indonezja.blog.onet.pl/
    http://indonezja.bloog.pl/
    Pozdrawiam z Javy

    OdpowiedzUsuń