Kuching powitał nas deszczem i powodzią, a mój organizm przypomniał się wysoką temperaturą. Ze znalezieniem noclegu w mieście nie było zbyt wielkiego problemu. Zatrzymaliśmy się w odnowionym hostelu, który w Lonely Planet nazywał się Carpenter Guesthouse a w rzeczywistości to obecnie www.mysarawaktravelcafe.com Sala wieloosobowa za 16RG od osoby, prysznic z ciepłą wodą, europejskie kibelki, wi-fi oraz śniadanko w zestawie.
Zwlokłem się z wyra o 10tej, żadnej poprawy na zdrowiu więc chcąc nie chcąc kierunek szpital ostry dyżur. Do szpitala było piechotką 20min, w mej udręce towarzyszyli mi Kami i Kielon.
W szpitalu najpierw czekała mnie ogólna rejestracja i wniesienie 50Rg(45zł) opłaty tytułem kosztów. Następnie pan w mundurze, chyba sanitariusz, przeprowadza ogólny wywiad, mierzy ciśnienie, temperaturę, bada płucka stetoskopem i odsyła do lekarza. Pani doktor, miła hinduska, zgłębia wywiad lekarski i skierowuje na badania. W moim przypadku to rentgen, choć nie wiem po co, potem mocz i krew by sprawdzić czy aby to nie jest malaria. Cała ta procedura trwała 3 godziny i już od samego tego poczułem się lepiej. Nie muszę mówić że wszystko odbywało się w języku angielskim i nadzwyczaj profesjonalnie. Pani doktor postawiła diagnozę że to infekcja górnych dróg oddechowych, nie wymagająca pobytu w szpitalu. Zapisała antybiotyki, coś na zbicie gorączki, na katar oraz syrop i z receptą odesłała do przyszpitalnej apteki. Tam wszystkie leki odebrałem za darmo, a podobno Malezja to biedniejszy kraj od Polski. Pozdrowienia dla wszystkich byłych, obecnych i przyszłych ministrów zdrowia :(
Jest to kolejny punkt na mojej liście - dlaczego nie chcę wracać do Polski.
Po powrocie do hostelu zostało mi tylko się kurować, dlatego Kuching sobie odpuściłem.
PS. Po trzech dniach wyzdrowiałem :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz